poniedziałek, 3 listopada 2014

poczytałam.

od dziecka pożerałam książki z wilczym apetytem.
w czasach liceum, a później i studiów, główne pokłady nieskończonego apetytu przekierowałam jednak w stronę makaronów, longerów, chińczyków, chlebów żytnich i owsianek.
literackie uczty odbywały się u mnie znacznie rzadziej, przestałam też dbać o sposób serwowania.
książki towarzyszyły mi najczęściej podczas nieciekawych wykładów, ciężkich nocek, podróży pociągiem, polskimbusem, samolotem. stały razem ze mną w kolejkach do dziekanatu, skutecznie odciągały mnie od nauki do egzaminów, pomagały przetrwać mozolne kąpiele słoneczne.
ot takie śmieciowe żarcie.
zupełnie zapomniałam, że czytanie może być czynnością samą w sobie, a nie jedynie "przy okazji", wypełniaczem czasu.

przypomniałam sobie o tym dzięku Markowi Krajewskiemu.
dzięki niemu poraz pierwszy od kilku dobrych lat zaszyłam się z książką we własnym łóżku, w ciszy, pod kołdrą i nie gasiłam światła, dopóki nie doczytałam ostatniego zdania.

wielki dzięki, panie Marku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz